Wywiad o różnicach w specyfice działania KSRG i PRM, wspólnocie emocji ratowników, efekcie wieży Babel oraz o bestsellerach strażackich - z Przemysławem Gancarczykiem, ratownikiem medycznym i redaktorem Ratownictwa Praktycznego rozmawia Kuba Nelle.
K.N : Witam Cię, Przemku.
P.G: Witam Cię, Kubo. Uprzejmość i chłodna kurtuazja – cecha dżentelmenów
ratownictwa (śmiech)
K.N. Uwaga w punkt! Czy orientujesz się, że
to prawdopodobnie mój pierwszy wywiad na łamach „Ratownictwo Medyczne łączy nas
wspólna pasja”?
P.G. Wiem,
bo sam Cię trochę do niego zmusiłem (śmiech) przy okazji konkursu z HandbookiemStrażaka Ratownika w tle. Mam nadzieję, że liczba odsłon zmotywuje Cię do tego,
żeby zaprosić też inne, znacznie ciekawsze od mnie postacie z ratowniczego świata.
Już Ci mogę podrzucić kilka nazwisk i pseudonimów –Lucas Felcher, Igor Żmudka,
Adam Stępka, Tomek Górecki, Tomek Sanak. Z chłopakami ze straży może być trochę gorzej,
bo z tego, co się orientuję, każdorazowo potrzebują na publiczną wypowiedź,
jako strażacy, zgody swojego przełożonego.
K.N Czekaj, czekaj! Zgodziłem się na tę
rozmowę, bo chcieliśmy porozmawiać o nowej publikacji Ratownictwa Praktycznego
oraz o tym, co poprawić w relacjach strażacy – ratownicy medyczni, a Ty mi tu układasz
roczny plan pracy. I to ja ocenię, czy jesteś ciekawy jako rozmówca czy nie. Ja
zadaję pytania – Ty odpowiadasz (śmiech).
P.G. Przekonałeś
mnie . Zamieniam się w słuch. Może dyspozytor nam nie przerwie, bo S-ka
pojechała i jesteśmy „na kolejce” (rozmowa telefoniczna miała miejsce w czasie
dyżuru).
K.N. Powiedz mi, Przemku, jak to się stało,
że ratownikowi medycznemu bez żadnego związku z PSP czy OSP udało się stworzyć
najlepiej w tej chwili sprzedającą się publikację strażacką w kraju? (Handbook
Taktyczny Strażaka Ratownika przyp. K.N.)
P.G. Kuba,
dementuję te plotki. Ja nic nie stworzyłem. Ja tylko zdecydowałem się
wykorzystać potencjał szkoleniowy i literacki st. kpt. Rafała Podlasińskiego –
zawodowego Strażaka Ratownika, któremu zaufałem i któremu dałem wolna rękę. W
fakcie, że publikacja "Handbooka Taktycznego Strażaka Ratownika" już po 3 tygodniach sprzedaży staje sie
bestsellerem, nie ma więc nic dziwnego. Przepis jest prosty. Bierzemy
kompetentnego autora, który swoje doświadczenie wykuwał w akcji oraz jako
wieloletni instruktor, dodajemy do tego wydawcę, który nie twierdzi, że wszystko
wie najlepiej. Potem podczas długich telefonicznych rozmów uzgadniamy proporcje
treści do grafiki oraz filmów... i modlimy się na koniec do Pana Boga, żeby
sklep na stronie internetowej wytrzymał po kilkaset zamówień tygodniowo
(śmiech). Orientujesz się, Kuba, że pracuję jako ratownik medyczny w ZRM-ach i
wydaję głównie literaturę dla ratowników medycznych, ale kupuję też obsesyjnie
publikacje na temat różnych aspektów ratownictwa – straż pożarna, ratownictwo
górnicze, górskie, wodne itd. Publikacja strażacka nie jest więc żadnym
wybrykiem szalonego wydawcy (śmiech).
No właśnie.
Ja trochę to ratownictwo postrzegam holistycznie – myślę, że wiesz, Kuba, o co
mi chodzi. Wyrastamy, wszyscy ratownicy, z tego samego korzenia. Strażacy,
ratownicy medyczni, ratownicy górscy, górniczy, wodni. Jesteśmy trochę taką
samotną planetą krążącą w galaktyce innej ludzkiej działalności. Planetą
niepodobną do żadnej innej. Tak samo reagujemy wyrzutem adrenaliny na sygnał do
wyjazdu, potrafimy okazać żywiołową radość, jeżeli ratowany przeżyje, ale też
tak jak w żadnym innym zawodzie doświadczamy często uczucia zupełnej
bezsilności, a nawet rozłożonej na raty rozpaczy. Bo przegraliśmy z czasem,
siłą żywiołu, czasami splotem niekorzystnych dla poszkodowanego okoliczności. Jesteśmy
dla społeczeństwa bohaterami tylko wtedy, gdy wygrywamy, a jak sam Kuba wiesz,
zdarza się to relatywnie raz na ileś tam wyjazdów.
K.N Doskonale wiem, o czym mówisz. Niestety
dziennikarze rzucają się ratownikom do gardeł z absurdalnymi pytaniami: „Gdzie
była karetka, dlaczego drabina była za krótka” itd. Sam dostaję na priv profilu
„Ratownictwo Medyczne...” pytania od mediów i normalnych ludzi, które potrafią
mocno zranić.
P.G. Temat
rzeka. Nikt, kto nie dostał wezwania do NZK u zachłyśniętego dziecka, gdy do
miejsca zdarzenia jest, lekko licząc, z 15 minut dojazdu – nie zrozumie, o czym
mówisz. Liczysz te minuty dojazdu, przeliczasz gorączkowo dawki leków i
powtarzasz rozmiary rurek, ale gdzieś już z tyłu głowy wypełza ten straszny
głos: „K...a – nie zdążymy”. Bo ratownictwo to nie 2+2 = 4. Pamiętam, że rozmawiałem
na manewrach odwodu PSP z jednym z kolegów strażaków. Było to 3–4 lata po
pożarze hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim. Dla strażaków – akcja potwór, akcja
koszmar. Stalowa konstrukcja ze ścianami wypełnionymi styropianem, płytami
wiórowymi i pianką poliuretanową. W środku ponad 70 ludzi, w tym wiele
samotnych matek z dziećmi. Uczestnik tej akcji powiedział mi tylko tyle: „Przemek,
na ewakuację ludzi mieliśmy po przyjeździe 7 –8 minut. Potem był już tylko huk
ognia i wycie tych, co skakali z okien. Nie wiem, czy rozumiesz?”. Rozumiałem
aż za dobrze i jakoś tak przez dwa dni przewracałem się w nocy z boku na bok. Ja
nie do końca mam chyba właściwe predyspozycje psychiczne do bycia ratownikiem.
Zresztą nie wiem, jakie predyspozycje mogą Cię uchronić przed pewnymi
powracającymi obrazami, kiedy sam masz syna w wieku dwóch lat.
K.N. Wracając do tematu... bo chyba
zabrnęliśmy w ciemne rejony ratownictwa.
P.G.
Wracając do tematu, chcę ci, Kuba, powiedzieć, że nikt na tej naszej planecie
nie zrozumie ratownika tak jak drugi ratownik. Nieważne, czy z naszej wąskiej
branży czy z sąsiedniej działki. Emocje buzują te same. Dlatego w gruncie
rzeczy znaleźliśmy z kpt. Podlasińskim wspólny język, choć nie stało się to
może tak szybko, jak sobie wyobrażałem. I to będzie odpowiedź na niezadane
jeszcze pytanie, jakie różnice dzielą jednak różne działki ratownictwa i jak
powinniśmy szukać wspólnego języka w akcji.
K.N. Nie wiem, w którym kierunku idziesz,
ale coraz bardziej wciąga mnie na ta nasza rozmowa.
P.G. Bo
rozmowa ma wciągać! Co z tego, że będziemy tu sobie powtarzać jakieś
stereotypowe ratownicze komunały i licytować się, kto jest większym superbohaterem
– strażacy czy ratownicy, a może jednak toprowcy? (Śmiech). Jakieś półtora roku
temu wyszperałem więc gdzieś w głębinach internetu mocno wizjonerski artykuł z „Przeglądu
Pożarniczego” kpt. Podlasińskiego – „Handbook – prawa ręka dowódcy” i byłem
przekonany, że opisuje on publikację już wydaną. Chciałem ten handbook kupić, a
tu zonk!
Jak się
okazało, publikacja występowała tylko w liczbie pojedynczej w kieszeni kpt.
Podlasińskiego. Została stworzona na własne potrzeby. Pomyślałem, że to
mistrzostwo świata i natychmiast muszę się skontaktować z autorem, zanim zrobi
to ktoś inny(śmiech). Zdobyłem namiar JRG 15 w Warszawie, gdzie był dowódcą zmiany,
i zaproponowałem mu wydanie handbooka u siebie.
K.N. Zgodził się od razu? Jak zareagował na
fakt, że jesteś ratownikiem medycznym niezwiązanym w żaden sposób z PSP i OSP?
P.G. Dobre
pytanie! Słuchaj. To była dla mnie pierwsza lekcja różnic, jakie występują
między naszymi zawodami, o której nie miałem pojęcia. Kpt. Podlasiński (był
wtedy na służbie) potraktował mnie bardzo uprzejmie, ale z dystansem. Nie
odczułem nawet cienia niechęci do swojej osoby jako ratownika medycznego, ale
miałem wrażenie, że rozmawiam z zawodowym żołnierzem. Próbowałem w czasie tej
pierwszej rozmowy przejść na Ty (wyobrażasz sobie, że do drugiego ratownika
medycznego mówisz na Pan?), ale zostało to zignorowane. Wysłuchał mnie jednak z
uwagą i na koniec powiedział coś, co mnie zupełnie zbiło z tropu.
K.N. Co Ci powiedział?
P.G. Panie
Przemku, rozważę tę propozycję współpracy wydawniczej. Jestem jednak zobowiązany
poprosić o zgodę na wydanie publikacji komendanta jednostki - któremu podlegam.
Chcę też mieć pewność, że ma Pan świadomość, że reprezentuję jako autor
Państwową Straż Pożarną.
K.N. Byłeś mocno zaskoczony?
P.G. Kuba, zazwyczaj jest tak, że jak dzwonisz do
potencjalnego autora książki z propozycją wydawniczą, to reaguje dość
emocjonalnie, a potem próbuje w różny sposób wizualizować sobie, ile na tym
zarobi i jaką otoczy się sławą (śmiech). Dotyczy to zwłaszcza beletrystyki. Wydanie
własnej książki w Polsce nadal nobilituje. Ja to rozumiem. Sam pracowałem
kiedyś w jednym z największych w Polsce wydawnictw oraz próbowałem wydać
kryminał napisany w przerwie między kontraktam,i a na nocnych dyżurach śniły mi
się miliony (śmiech).
K.N. Setki czytelniczek ustawiających się do podpisania Twojej książki!
P.G. No właśnie. Rozumiesz? A tu facet z ogromnym dorobkiem,
jako strażak, międzynarodowy ratownik USAR Poland, specjalista i instruktor z
zakresu ratownictwa technicznego, stabilizacji naruszonych konstrukcji
budowlanych, działań poszukiwawczo-ratowniczych, mający za sobą akcje
międzynarodowe m.in. po trzęsieniu ziemi w Nepalu, nie traktuje siebie jako
punktu odniesienia, ale jako część większej struktury, za której wizerunek jest
odpowiedzialny. To mnie właśnie zaskoczyło na zasadzie kontrastu ze
środowiskiem ratowników medycznych. W wielogodzinnych telefonicznych rozmowach
z Rafałem (w końcu przeszliśmy na Ty) doszliśmy do wniosku, że te dwa zawody
zbudowane są na odmiennych fundamentach. Ratownicy reprezentują strukturę
bardziej horyzontalną, gdzie ten rys indywidualnego działania i improwizacji
mocno dochodzi do głosu i zdanie prawie każdego członka zespołu może być brane
pod uwagę, co często prowadzi do tarć, ale i twórczego fermentu. Strażacy mają
strukturę zdecydowanie pionową, hierarchiczną, zbudowaną na wzór wojskowy, co
pozwala im działać często szybciej i w sposób zdecydowany.
K.N. Chodzi ci o to, że u nas każdy w jakiś sposób jest indywidualista
i gra do własnej bramki?
P.G. Dokładnie! Świetnie to, Kuba, ująłeś. Jako ratownicy
medyczni jesteśmy trochę jak ten archetyp zmęczonego życiem Clinta Estwooda w
jego rolach ze spaghetti westernów. Widziałem gdzieś nawet taką koszulkę „Ponury
zbawca świata.” Może dlatego tak trudno w naszej grupie zawodowej o wytyczenie
wspólnego punktu na horyzoncie, do którego powinniśmy zmierzać. Jeden idzie
środkiem, drugi trochę miedzą, a trzeci skrada się wykopem. Każdy twierdzi, że
ma rację, a do tego gra muzyka Ennio Morricone (śmiech).
K.N. Tylko że z
czegoś taka sytuacja musi wynikać, prawda?
P.G. Wynika to niestety bezpośrednio z obciążenia pracą
ratowników i – powiedzmy sobie szczerze – braku w tym całym korowodzie miejsca
na odpoczynek i normalnie prywatne życie. Próbujesz przetrwać w System ie i nie
zwariować. Dochodzi często element łączenia składów ZRM-ów w warunkach
kontraktu na zasadzie przypadkowości. Przychodzisz na dyżur i widzisz obok
siebie zupełnie nowego kolegę, który, dajmy na to, jeździ w sąsiednim rejonie.
Dyżur wskoczył mu na zasadzie zastępstwa za kontraktowca, który „na gwałt”
musiał pozbyć się dniówki. To historia trochę jak z „Szeregowca Ryana” (śmiech).
Kompania wybita do nogi, więc obok Ciebie jako kierownik czy kierowca ląduje ratownik,
którego gdzieś tam w przelocie widziałeś kiedyś na SOR-ze. Pytanie teraz, kto w
tym układzie dowodzi? Niejednokrotnie jednak ten z silniejszą osobowością. Przy
wyjazdach, gdzie konieczna jest współpraca na maksymalnie intuicyjnym działaniu
i właściwie rozumieniu się bez słów, może to prowadzić do tragicznych
nieporozumień. Nie na darmo, Kuba, od kilku lat na Zachodzie tworzy się i
szkoli się zespoły w ED, gdzie szczególny nacisk kładzie się na element
współpracy i zrozumienia roli drugiej czy trzeciej osoby w zespole.
K.N. Wiem, o czym
mówisz. Znam przypadki, gdy kierownikowi ZRM podstawowego wrzucano „świeżaka”
po szkole z kilkoma miesiącami doświadczenia na SOR–ze.
P.G. Czytasz, Kuba, w myślach? To między innymi mój
przypadek (śmiech). Byłem głupi, że się na to godziłem. Tylko dzięki pomocy
doświadczonych kolegów zespół wychodził z niebezpiecznej sytuacji obronną ręką.
Trzeba o tym głośno mówić w środowisku, bo to nie jest nasza wina, tylko
decydentów, którzy stworzyli taki, a nie inny System . Z rozmów z Rafałem wiem,
że, w PSP jest to sytuacja nie do pomyślenia. I może właśnie ten rys zespołowej
współpracy, standaryzowania na terenie całego kraju obszarów niespójnych, przy
położeniu nacisku jednak na strukturę hierarchiczną, powinniśmy przejąć od
strażaków. Nie może dochodzić do tak absurdalnej sytuacji jak kilka lat temu w
Świętokrzyskim, gdzie Pani Dyrektor Solnica stwierdziła, że nie wyda morfiny
zespołom podstawowym, bo koliduje to z Ustawą o Przeciwdziałaniu Narkomani.
K.N. Ale to jest właśnie struktura hierarchiczna!
P.G. Nie, Kuba. To jest struktura lokalnych kacyków
pogotowianych, którzy równie dobrze mogą stwierdzić, że na obszarze Naszego
Pogotowianego Bantustanu lejemy pacjentom tylko płyny, bo tak jest bezpieczniej
zarówno dla ratownika, jak i kacyka.
K.N. Odbiegamy, Przemku, jednak od tematu rozmowy. Nie do końca
rozumiem, jak przenosi się to na naszą współpracę z PSP i OSP?
P.G. Już tłumaczę, dlaczego czasem coś między nami nie
funguje.
K.N. Przepraszam, co
robi?
P.G.
Funguje. To słowo, którego po karambolu na S8 w miejscowości Kowiesy użył dr
Przemysław Guła w artykule opublikowanym w „Menadżerze Zdrowia”. Pozwól, że
przytoczę. (Dokładne cytat z dr. Guły dodano do wywiadu już na etapie
autoryzacji – przyp. K.N).
„Nie jest to
czas i miejsce, aby punktować defekty naszego System u. Każda z osób w nim
pracujących może powiedzieć ministrowi, co nie funguje. A co, moim skromnym
zdaniem, nie zadziałało teraz? Czas przekazania informacji i jakość tego, co
robi tak zwany CPR 112. Brak standaryzacji zasad funkcjonowania kierującego
medycznymi działaniami ratunkowymi. To rozsypało dalsze elementy – ocenę
miejsca, segregację, komunikację i wreszcie wykorzystanie dodatkowej pomocy
oraz dyslokację. No i oczywiście nieopisane zasady komunikacji i współdziałania
kilku centrów dyspozytorskich. Żaden z wymienionych elementów nie jest winą
człowieka, jak najchętniej widziałyby to media i decydenci (zdejmuje to z nich
odpowiedzialność). Nie odkrywajmy koła — wszystko zostało opisane już dawno. To
zdarzenie dowodzi jednak, że standardy muszą być jednakowe dla wszystkich, bo
jak widać, nieodpowiedzialność kierowców nie zna granic administracyjnych.
Posługiwanie się różnymi standardami i językami (mimo że wszyscy są tak samo
ubrani) prowadzi do tak zwanego efektu wieży Babel (polecam osławione nagrania
dyspozytorów — zaprezentowane w mediach, mówimy o tym samym, ale zupełnie nie
tak samo)”.
K.N. Pamiętam to zdarzenie z relacji prasy.
Straszna chryja się z tego zrobiła.
P.G. I słusznie! Wiesz, co mnie najbardziej zdziwiło przy
relacjach z tej akcji, jakie pojawiły się w mediach i szczątkowo na forach
ratowniczych?
K.N. Tak?
P.G. Że nigdzie nie wspomniano o tym, czy dyspozytornie oraz
ZRM-y obecne na miejscu zdarzenia próbowały wykorzystać do ustalenia
lokalizacji karambolu, triage’u, wstępnej oceny miejsca zdarzenia i w końcu
działań medycznych potencjału Straży Pożarnej. Przecież tam musiało być co
najmniej kilka zastępów PSP! Ja się obawiam, że jest to opinia krzywdząca dla
ratowników medycznych, którzy tam działali i może w komentarzach do tego
wywiadu odezwą się uczestnicy tej akcji ze sprostowaniem. Liczę nawet na to. Niestety,
wiedząc z doświadczenia, jak wygląda na miejscu zdarzenia masowego nasza
komunikacja z PSP i OSP, boję się, że ratownicy nie byli nawet w stanie „spiąć”
komunikacji z KDR-em choćby na poziomie radiowym. Nie dlatego, że nie chcieli.
Nikt ich tego nie nauczył w powtarzalnej, znanej wszystkim procedurze. Guła w
swym soczystym, dosadnym podsumowaniu działań ma na pewno rację, pisząc: „Posługiwanie
się różnymi standardami i językami (mimo że wszyscy są tak samo ubrani)
prowadzi do tak zwanego efektu wieży Babel”. Przecież poszczególne ZRM- y nie
były nawet w stanie dogadać się ze sobą, kto kieruje medycznymi działaniami
ratunkowymi, a co dopiero mówić o precyzyjnej bezpośredniej komunikacji ze
strażakami. W międzyczasie „zniknął” podobno z miejsca zdarzenia lekarz,
któremu pierwszy przybyły na miejsce zespół podstawowy przekazał koordynację
medycznych czynności ratunkowych. Komunikacja padła na całej linii.
K.N. Ale czy to wina
ratowników?
P.G. Przecież mówię, że nie. Absolutnie – nie! Nie czuję się
ekspertem, ale obserwuję System z
perspektywy zwykłego szarego ratownika medycznego i twierdzę, że nie
wyciągnięto z tego zdarzenia żadnych wniosków. Powtarzam to zresztą jak echo za
dr. Gułą. Brak ustalenia zasad komunikacji ZRM-ów, dyspozytorni ze Strażą
Pożarną oraz częstych wspólnych ćwiczeń doprowadzi wkrótce do identycznej
sytuacji. Wystarczy mgła, rozległość zdarzenia oraz brak wystarczających sił i
środków ze strony PRM. Niech jeszcze dołoży się do tego jak w opisywanej
sytuacji lokalizacja miejsca zdarzenia na „styku” dyspozytorni.
K.N. Nie spodziewałem
się, że rozmowa pójdzie w takim kierunku, ale cząstkowo chyba muszę się z Tobą
zgodzić – zdarzenia masowe w PRM nadal kuleją. Masz jakiś pomysł, żeby to
zmienić?
P.G. Kuba, kim ja jestem, żeby coś proponować na poziomie
krajowym? Jeszcze raz podkreślę, nie czuję się ekspertem. Może zaprosisz do
rozmowy mojego imiennika, dr. Przemysława Gułę. Facet ma autorytet i nie
próbuje wymyślić na nowo koła. Odpowiedź jest jednak dość prosta. Po pierwsze: jak
najwięcej wspólnych ćwiczeń z PSP i OSP na poziomie powiatu i województwa z
doprecyzowaniem szczegółów komunikacji radiowej i telefonicznej. To podstawa. Po
drugie: dwutorowa edukacja, w jaki sposób możemy sobie wzajemnie pomóc i
budować zawodowe zaufanie. Pozwól, że podam prosty przykład. Czy w przypadku
braku sił i środków ze strony PRM-u mogę spokojnie jako ratownik medyczny
pozostawić „żółtego” lub „czerwonego” pacjenta pod opieką strażaków – ratowników
? Czy w ramach KPP poradzą sobie z tym wyzwaniem? Zresztą dlaczego KPP? Nie
jest już tajemnicą, że ramach sekcji PSP funkcjonują ratownicy medyczni !
Wystarczy proste pytanie do KDR-a –są z wami medyczni ? Proszę, „pożycz” mi na
chwilę dwóch! Sam skorzystałem kiedyś z tej alternatywy przy dwóch pacjentach z
politraumą. Z mojego dwuosobowego zespołu podstawowego w kilka sekund powstały
personalnie dwie podstawy. Wszystko za zgodą dowódcy sekcji. Można? Niestety
częstym grzechem na miejscu zdarzenia jest działanie „obok siebie”, a nie
wspólnie.
K.N. Przemku, a jak
odniesiesz się do wysuwanych na forach ratowniczych zarzutów, że zazwyczaj
istnieje dysproporcja pomiędzy liczbami strażaków i ratowników na miejscu
zdarzenia? Obrazują to zdjęcia wrzucane nawet jako memy.
P.G. Kuba, to absurdalne i głupie zarzuty. KSRG i ZRM to
inna specyfika działania. Odpowiem
jednak prosto. Jak pokazuje życie – to nie strażaków jest za dużo, tylko nas za
mało. Dlaczego swoje gorzkie żale
wylewamy na inną służbę ratowniczą, a nie do Ministra Zdrowia? Pojawiła się
koncepcja zespołów podstawowych trzyosobowych – krzyk. Ja rozumiem – jak nie
wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Nie mieszajmy porządków! Trzeba
wysuwać postulaty płacowe bezwzględnie, ale bez idiotycznej implikacji, że jak
będzie nas dwóch zarobimy więcej. I po raz kolejny wracamy do punktu
wyjściowego tej rozmowy. Struktura horyzontalna – każdy może mieć swój własny
pomysł na System . Spotkałem kiedyś takiego mistrza, który twierdził, że jeżeli
dostanie kilka tysięcy do ręki, to będzie jeździł sam. Tacy ludzie ośmieszają
zawód ratownika.
K.N. Tak sobie myślę,
Przemku, że ta nasza rozmowa będzie zachętą do szerszej debaty nad współpracą
Straży Pożarnej i PRM-u nie tylko w kontekście zdarzeń masowych.
P.G. Ja też mam taką nadzieję. Będzie, pod warunkiem, że
padną w tej debacie argumenty merytoryczne, a nie emocjonalne. Nic tak nie
szkodzi rozmowie jak pusty słowotok żalów i wzajemnych pretensji wzmacniany
krzykiem. Pamiętajmy – jesteśmy ratownikami i na końcu łańcucha, którego wszyscy
jesteśmy ogniwami, czeka poszkodowany. To na nim powinniśmy ogniskować swoje
spojrzenie. Tam, gdzie pojawia się pęknięcie, pomiędzy KSRG a PRM, tam ginie
człowiek.
K.N. Mocno
powiedziane!
P.G. Wcale, Kuba, nie mocno. To wrodzony brak optymizmu, że „jakoś
to będzie”. Ja z natury jestem katastrofistą i wierzę w happy endy tylko, kiedy
leje się pot, krew i łzy. W ratownictwie element przypadku istnieje
wystarczająco mocno, by jeszcze dawać mu prezenty w postaci przypadkowych
działań ratowników. Przypadkowy to może być zakup za ciasnych spodni. Wszystko.
K.N. Podsumowujemy
rozmowę?
P.G. Jasne. Kuba, ja Ci przede wszystkim bardzo dziękuję za
możliwość wypowiedzi na Twoim profilu przy okazji promocji Handbooka. „Ratownictwo
Medyczne łączy nas wspólna pasja” to profil, z którym często budzę się i
zasypiam.
K.N. O, jak
romantycznie! (Śmiech).
P.G. Możliwe, że część ratowników, oprócz ponurych zbawców
świata i katastrofistów, to romantycy – ukłony dla nich, zwłaszcza tych z TOPR-u
i GOPR-u. Dziewczyny też myślą, że jesteśmy twardymi romantykami. Niech tak
pozostanie z korzyścią dla nas (śmiech).
K.N. Co po „Handbooku
Taktycznym Strażaka Ratownika”? Jakieś nowe propozycje wydawnicze dla
ratowników medycznych?
P.G. Lada dzień
pojawi się zapowiedź naprawdę genialnego opracowania Igora Żmudki „W
zaminowanym terenie – objawy chorobowe i ich różnicowanie w praktyce ratownika
medycznego”. To efekt kilkuletniej pracy Igora w temacie różnicowania objawów
chorobowych w warunkach ZRM-ów. Pozycja ogromna, prawie 500 stron ze
steampunkową okładką. Na pewno wizualnie nie przegapisz (śmiech). W następnej
kolejności wznowienie zaktualizowanej do wytycznych ESC 2017 pozycji Adama
Stępki „Ostre zespoły wieńcowe w praktyce...”. Pracujemy też nadal wspólnie z
pięcioma autorami pod redakcją moją i Dominika Chmiela nad tymi nieszczęsnymi
algorytmami MCR.
K.N. Dlaczego
nieszczęsnymi?
P.G. Pozycja pierwotnie miała się ukazać już na początku
2016 roku, ale nie owijając w bawełnę – to było nierealne. Piekielnie trudno
stworzyć publikację, która obejmuje całą pediatrię, ginekologię i położnictwo,
internę, urazówkę, psychiatrię. Publikację, która nie będzie zwykłym
przepisaniem niespójnych często wytycznych. Dodatkowo porwaliśmy się na
odniesienie wytycznych do rzeczywistego funkcjonowania ZRM-ów w System ie.
Każdy algorytm zawiera obszerne case study oraz filmy w postaci kodów QR. Na
obecną chwilę do składu gotowe jest ok. 60%. Powinno już pójść teraz z górki,
ale nie odważę się podawania terminu publikacji, jak robiłem to optymistycznie
do tej pory. Celem tej książki nie jest wydanie dla samego wydania i
odfajkowanie się, jako Autor czy Redaktor. Takie publikacje już w Polsce
powstały. Raczej nie tak sobie to wyobrażam. Celem jest opracowanie po raz
pierwszy w Polsce aktualnych wytycznych, które można zastosować do warunków i
meandrów Ustawy oraz System u. Publikację MCR-ów tworzą wyłącznie ratownicy
medyczni, którzy pracują w Systemie.
K.N. Mogę Wam tylko
życzyć powodzenia. Jeżeli to, co mówisz jest prawdą, to będzie bestseller.
P.G. Jestem optymistycznym pesymistą – jak zawsze (śmiech).
K.N. Przemku, bardzo
dziękuję Ci za ciekawą i rozmowę i mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś w realu,
a nie tylko telefonicznie!
P.G. Zapraszam Cię do Krakowa na Kongres Ratowników
Medycznych. Będę, jak co roku. Nie
możesz się jak zwykle wymiksować w ostatniej chwili (śmiech).
K.N. Oczywiście.
Znamy, znamy sprawę. Pilotujemy termin. Rozważymy, przedyskutujemy, ustalimy,
Towarzyszu (śmiech). Dzięki, Przemku. Do zobaczenia.
P.G. Trzymaj się, Kuba.
Handbook taktyczny strażaka ratownika:
Pierwszy polski w pełni autorski Handbook taktyczny strażaka ratownika to pozycja obowiązkowa dla każdego strażaka – zarówno zawodowego, jak i ochotnika.
Główną zaletą Handbooka taktycznego jest możliwość wykorzystania go w czasie zdarzeń interwencyjnych. Poręczny, mieszczący się w każdej kieszeni handbook powinien być traktowany jako jedno z narzędzi pracy strażaka, wykorzystywane w kontekście podejmowania krytycznych decyzji na miejscu zdarzenia.
Publikację oparto na najlepszych anglosaskich wzorcach tworzenia handbooków operacyjnych. Szybki panel nawigacyjny z wykorzystaniem kolorów, szerokie spektrum poruszanych zagadnień (patrz: spis treści), tabele przeliczeniowe, algorytmy, poglądowe grafiki, oraz możliwość odtworzenia przy pomocy smartfona zawartych w handbooku kodów QR, odsyłających do treści filmowych – czynią z niego narzędzie niezastąpione na pokładzie każdego wozu bojowego.
Handbook wydrukowano na wodoodpornym papierze syntetycznym wytworzonym z polimerów i spięto metalową spiralą. Papier syntetyczny wykorzystywany jest m.in. w produkcji map taktycznych w armii USA. Dzięki temu publikację cechuje wysoka odporność na środki chemiczne, promienie UV, wodę, tłuszcz oraz uszkodzenia mechaniczne.
Zobacz test bojowy Handbooka taktycznego wykonany przez Służby-Ratownicze.pl
Autorem Handbooka taktycznego jest st. kpt. Rafał Podlasiński – dowódca zmiany w JRG 15 w Warszawie, międzynarodowy ratownik USAR Poland, uczestnik wielu akcji ratowniczo-gaśniczych, w tym po trzęsieniu ziemi w Nepalu. Kpt. Podlasiński jest także specjalistą i instruktorem z zakresu ratownictwa technicznego, stabilizacji naruszonych konstrukcji budowlanych, działań poszukiwawczo-ratowniczych, obsługi elektronicznych urządzeń do lokalizacji osób zasypanych czy nawigacji satelitarnej i topografii. To strażak ratownik z pasją i pomysłami, członek OSP w rodzinnej miejscowości.
Spis Treści i przykładowy rozdział : http://www.ratownictwopraktyczne.pl/wp-content/uploads/2018/02/Handbook_promo.pdf
Bardzo fajny blog. polecam
OdpowiedzUsuń